in abstracto

Wiedeń, Austria


Bardzo szybka wycieczka po Wiedniu, a raczej jego kawałeczku. Belweder. 

Waldbad, Anif

Anif w innej odsłonie. Najczystsze jezioro jakie kiedykolwiek widziałam. Jeden z najlepszych dni. Kolejny. 

Slackline. Kolejny fantastyczny wynalazek. Lina, dwa drzewa i zajęcie na kolejne godziny a nawet, ba, dni, miesiące i lata. Śmiałek na linie, Han, trenuje ten sport od lat. Próbują nowych i nowych lokalizacji, tym razem padło na jezioro. Wcześniej pomiędzy… szczytami gór. Lina nie była zawieszona wysoko, może dwa metry nad wodą. Han z pewnością próbował dużo wyższych i dłuższych dystansów, sama widziałam. Jednak mimo to, ludzki umysł ma swoje mankamenty. Próbujący zgodnie stwierdzili, że lina, zawieszona nawet i 50 cm nad ziemią a ta sama lina zawieszona nad woda to dwie kompletnie różne sprawy. Mózg po prostu wie, że jeśli ciało spadnie, jest niebezpieczniej. Na ziemi można się poobijać, nad wodą utonąć. Dodatkowo, fakt że podłoże się porusza nie pomaga w trzymaniu równowagi. Niemniej, szacunek ogromny Panowie!

Golling, Austria


Zaskakująco, tym razem nie jest to jezioro. Nie zaskakująco, miejsce w dalszym ciągu w zasięgu 30 minut jazdy pociągiem od Salzburga. Bajka. Nic tylko nucić motyw z Twin Peaks. 

Musimy doceniać to co mamy. W gąszczu narzekania zapominamy jak wiele powinniśmy doceniać bez specjalnego powodu. Zapominamy o tych podstawowych sprawach, bo jesteśmy przyzwyczajeni, bo te rzeczy po prostu są. Bo to standard. Bo o takich podstawach się nie myśli. A powinno się. Ja zapomniałam. Czasem życie brutalnie przypomina i… nagle zauważamy jak wiele posiadamy, dopiero kiedy to stracimy. Będę doceniać. Dziś cieszę się, że oddycham pełną piersią a każdy mój problem sprowadza się do problemów pierwszego świata,

Anna Coelho

Berchtesgaden, Niemcy


Ot kolejny wolny dzień.

Bad Vigaun, Austria


Niby taka sobie wioseczka, o strumyczek płynie, chodźmy zobaczyć. I nagle… kolejny mały raj na ziemi. Austria! Woda oczywiście w nadal w temperaturze -5 stopni ale komu to przeszkadza.

Salzburg, Austria


Mały raj na ziemi i naturalna ślizgawka w strumieniu. Las w Salzburgu, chociaż może to już poza granicami miasta? W każdym razie bardzo blisko.

Wszystko wygląda fajnie, pięknie ale woda miała minus milion stopni, naprawdę. Mimo tego znów bawiliśmy się fantastycznie.

Pogoda.  Każda prognoza zapowiadała piękny słoneczny dzień, około 26 stopni. Wychodząc około 14:00 topiłam się z gorąca, cały dzień upał był z kategorii tych utrudniających normalne funkcjonowanie. Dotarliśmy do punktu przeznaczenia po 40 minutowym spacerze w lesie. Nie powiem, łatwo nie było właśnie przez temperaturę. Słoneczko jakoś trochę się schowało za chmurami ale nic to, pewnie przejściowe. Nadal gorąco, po wyjściu z wody w 15 minut wszystko było znów suche.

Aż tu nagle bang. Dosłownie w 15 minut pogoda zmieniła się o 180 stopni. Przeraźliwy wiatr, piasek w oczach, spadek temperatury o około 10 stopni, ciemne chmury na niebie i ten zapach w powietrzu kiedy wiesz, że będzie padać deszcz. Otóż nie. Niebiosa pogrywały sobie z nami cała drogę powrotną, około 40 minut szybkiego chodu. Padać zaczęło może dwie godziny później i to tylko troszkę.

W tym mieście nigdy nie można być pewnym pogody, przenigdy.

Fuschlsee, Austria


Kolejna wyprawa do Fuschl, tym razem w zupełnie innych okolicznościach. Do kraju związkowego Salzburg zawitało lato. Od kilku dni cieszyliśmy się temperaturą 25-28 stopni więc hej, ho, jedziemy nad jezioro. Nie było to trudne, 40 minut od centrum, jak zawsze.

Może na zdjęciach wyglądamy na zadowolonych ale…

Temperatura powierza: 28

Temperatura wody: 12

No właśnie… Pomimo mrożącego zimna, które pozwalało odczuć każdy por skóry, pomimo tego, że zanurzając w wodzie klatkę piersiową nie dało się oddychać - bawiliśmy się doskonale. Idealnym balansem było pluskanie się w wodzie będąc zanurzonym do pasa. Temperatura na zewnątrz sprawiała, że zimna nie czuło się tak bardzo a wręcz pomagało ono w ochłodzeniu połowy ciała wystawionej w tym samym czasie na słońce. A no i można było normalnie oddychać, klatka piersiowa poza wodą, super.

Większość czasu spędziliśmy opalając się na plaży i smarując kremami do opalania co 15 minut. Oczywiście zapomniałam o pokryciu kremem jednej ważnej części ciała. Następnego dnia moje stopy płonęły i ała, czuję to jeszcze dziś (dwa dni później). Klasyk. 

Jeden z najlepszych dni. 

Anif, Austria


1 maja Austriacy obchodzą Święto Pracy. Z tej okazji wszyscy mają ustawowe wolne od pracy i szkoły. Co zatem można robić kiedy ma się dodatkowy wolny dzień? Otóż Austriacy wtedy… ciężko pracują fizycznie. Przynajmniej niektórzy. 

W wioskach odbywa się wielki festyn i celebracja, jak na przykład w Anif leżącym zaraz obok Salzburga. Wszyscy ubrani są w tradycyjne stroje. Na środku głównego placu grupa mężczyzn ciężko pracuje aby ustawić do pionu długi drewniany pal. Jest to tak zwane Maibaum a cały proces to Maibaumaufstellen czyli nic innego jak ustawiania majowego drzewa. Panowie pracują w słońcu ochładzając się zimnym piwem. Podnoszą pal używając innych drewnianych, mniejszych pali połączonych ze sobą linami. Cały proces trwał około 4 godzin. Nikt się nie śpieszy, oglądanie całego przedstawienia jest częścią świętowania. Wokół pojawiało się coraz więcej wesołych ludzi.

Gdy już drzewo zostało postawione, okazało się o co całe to zamieszanie. Na palu zamieszczone były dwie obręcze. Do niższej obręczy przywiązane były ogromne precle, a do wyższej sznury kiełbas. Zadaniem uczestników festynu było… wdrapanie się na drzewo aby ściągnąć smakołyki. Następnie, po strąceniu jedzenia, uczestnicy spuszczali się po palu w dół niczym po strażackiej rurze. Pod palem zgromadziły się dzieci czekając na zlatujące z nieba precle i kiełbaski. Próbowali prawie wszyscy, od małych chłopców po starszych panów. Z jakichś powodów widziałam tylko jedną dziewczynę, która w ogóle spróbowała się wspiąć. Swoją drogą, wyszło jej to bardzo dobrze, cały festyn skandował jej imię w ramach zachęty i gratulacji. Największą dumą dla wspinającego się było zerwanie kiełbasy ponieważ zawieszona była wyżej, a to oznaczało oczywiście większą sprawność śmiałka.

Wszystko to w bardzo radosnej atmosferze, na prawdziwym wiejskim festynie. W celu uprzyjemnienia czasu, zakupić można było w dobrych cenach całą gamę domowych ciast, różne rodzaje piwa, bawarskie bratwursty z pieczywem i przepyszną pieczeń. Zdecydowanie polecam takie imprezy!

Mirabell Garden, Salzburg, Austria


Wiosna już na dobre zawitała do miasta. Wszystko jest zielone, kwiaty pokazują się w pełnej krasie. Nareszcie! Aż chce się żyć i nie wypuszczać aparatu z ręki ani na moment! 

Aż tu nagle…

Dnia następnego wyszłam na zajęcia, pogoda troszkę gorsza bo bez słoneczka ale co tam. O godzinie 12:00 zaczął padać śnieg. 30 kwietnia. Austriacy zgodnie twierdzili, że czegoś takiego nie widzieli w całym swoim życiu. Gęsty i ciężki śnieg padał calutki dzień. Dwa dni potem siedziałam w krótkim rękawku i spódniczce nad brzegiem rzeki zastanawiając się dlaczego kurde nie wzięłam z mieszkania okularów przeciwsłonecznych.

Jak żyć?

Munchen, Niemcy


Wyjedźmy o 9:00, będzie dużo czasu żeby zobaczyć miasto. Wchodzimy do pociągu o 9:15. Widać, że pociąg jedzie do Monachium na festiwal. Pełno w nim poprzebieranych, wesołych ludzi, grają w karty, piją, wszystko na poziomie. Co drugi ma austriacki lub niemiecki tradycyjny strój. Jeszcze inni przebrani są za różne przedziwne rzeczy jak mężczyzna za kobietę, Mario, lord Vader i tak dalej. Wszyscy piją. Nie pomyśleliśmy o tym, żeby kupić chociaż piwko ponieważ jest dopiero 9:00 rano (sic!).

Na miejscu jesteśmy około 11:30 i heja, dawaj kto żyw zobaczyć festiwal piwa, wiosenny Octoberfest trwający trzy tygodnie. Wchodzimy do pierwszego lepszego namiotu, sprawdzają dowody, ordung musi być. Ogromny. Połowa miejsc już zajęta (godzina 12:00). Obsługa sadza nas przy stołach z pytaniem “ile piw dla Was?”. Nie żadne tam “cześć, co byście chcieli?”, nie ma po co się patyczkować. Zarówno obsługa jak i 90% ludzi obecnych w namiocie ma na sobie tradycyjne niemieckie lub austriackie stroje. Kobiety noszą sukienki (Dirndl) i rozpuszczone włosy z warkoczykami, mężczyźni skórzane spodnie (Lederhosen) i koszule w kratę (łącznie z naszym zafascynowanym tą kulturą kolegą z USA).

Litrowe, ciężkie, zdobione i wielkie kufle trafiają na stół po krótkiej chwili. Namiot zaczyna się zapełniać. Orkiestra gra, główny śpiewak jodłuje. Co 20 minut śpiewają żwawą pioseneczkę o piwie że niby ambrozja. Jest to czas na podniesienie swojego kufla w górę, ewentualnie zakup nowego jeśli poprzedni się zepsuł (jest pusty). Co rusz obsługa donosi przekąski i precle biesiadnikom. PS piwo drogie jak cholercia, 10 eurasów, ale no jakże to, festiwal piwa w Monachium a ja mam sobie odpuścić? “Nie, nie, nie” pomyślał każdy.

Około 15:00 namiot pęka w szwach, połowa (¾?) jest już kompletnie pijana, poziom spada z minuty na minutę. Niemcy maja też radosną zabawę w tzw. “picie na hejnał”. Należy stanąć na ławce tak żeby cała sala cię widziała, a następnie na raz wypić całą zawartość kufla, podczas gdy wszyscy na sali skandują twoje imię/biją ci brawa. Tak oto o 17:00 zaczyna robić się naprawdę, naprawdę tłoczono. Okazuje się, że osoby, które wyjdą z namiotu nie są wpuszczane z powrotem z powodu tłumu w środku. Radośnie zatem wychodzimy w poszukiwaniu innej “knajpy” w centrum.

Niemcy są szaleni!