Mówią, że czas przed ślubem to najpiękniejsze chwile
narzeczeństwa. Czyż jednak?
Od momentu rozpoczęcia przygotowań do ślubu, a samym daniem
ślubu w naszym przypadku minie około 6 miesięcy (mówię „minie” bo ślub przed
nami). Czy to dużo? I tak i nie. Jeśli się czeka z niecierpliwością na ten
dzień to realia przetrwania sześciu
miesięcy z myślą, że już tego chcę są straszne. Nie za dużo natomiast gdy nasze
wymagania co do miejsca, czasu, muzyki są stosunkowo wygórowane. Nikogo nie
oceniam, ale informację o tym jak zorganizować wesele w sześć miesięcy i o tym
co należny załatwiać po kolei zawre w oddzielnym wpisie.
Wracaj jednak do tematu, na dwa miesiące przed ślubem emocje
były już tak duże, ze doszło do rozstania? Jak można rozstać się na dwa
miesiące przed ślubem i nadal ten ślub planować? Rożnica charakterów w naszym związku
jest ogromna, mimo wszystko rozumiemy
się bez słów. Bez obaw nie bierzemy tego ślubu dla kaprysu, bo rodzice gadają (
nawiasem mówiąc nasza decyzja była dla
nich zaskoczeniem bo nigdy nie „gadali”), bo sytuacja tego wymusza, bierzemy
– bo naprawdę tego chcemy. Kryzys był przesadzony, prawdopodobnie z mojej winy, jednak był. Nie był spowodowany przedślubnym
stresem bo takiego na razie nie ma, możne jedynie złość ile rzeczy zostawiliśmy
na ostatnią chwile. Kryzysy są dobre, wtedy gdy utwierdzają nas w jakieś myśli.
Mnie utwierdził w przekonaniu, że, człowiek który 30 sierpnia 2016 roku zapytał: "CZY ZOSTANIESZ MOJĄ ŻONĄ", a któremu to ja powiedziałam: "TAK" to dokładnie ten
człowiek, z którym będę siedział na tarasie jako babunia popijając wieczorną
zieloną herbatę.
Nie zawsze przed ślubem jest pięknie i kolorowo jak kreują
to media i kolorowe gazety. Czasem jest zwyczajnie źle. Ważne aby po ślubie
było każdego dnia lepiej.
Ściskam Was, i pytam co Wy na ten temat uważacie? :)