czwartek, 2 września 2021

Zapiski z podróży - Wysowa Zdrój

 Ta podróż była naszą drugą przygodą z Wysową i Beskidem Niskim. Pierwsza, rok wcześniej, niestety musiała zostać skrócona przez pogodę. Nie przesadzę pisząc, że ciągle lało.

Jadąc po raz drugi również liczyliśmy się  z deszczami, prognozy nie były zbyt optymistyczne. Na szczęście tym razem aura była łaskawsza.

Beskid Niski bardzo mi się spodobał. Nie ma w nim wysokich, pięknych szczytów, jest za to mnóstwo zieleni, łąk i lasów, małych wiosek ze starymi cerkwiami i pięknych krajobrazów czekających za zakrętem.

Wysowa Zdrój to bardzo dobra baza wypadowa znajdująca się na przecięciu kilku szlaków. Samo miasteczko jest również urokliwe, a w jego centrum znajduje się park zdrojowy; zaś w odległości kilkudziesięciu kilometrów znajdują się Magurski Park Narodowy i Krynica Zdrój.

Wysowa jest zupełnie innym uzdrowiskiem niż Krynica, znacznie mniejsza, bardziej kameralna i spokojna, na pewno nie znajdziemy w niej misia z Krupówek i mnóstwa straganów. Wydaje mi się, że podczas całego urlopu nie widziałem ani jednego oscypka. Dla mnie to wielka zaleta, ale oczywiście różne są gusta.

Przejdźmy do zdjęć. Wędrowałem jak zawsze z Olą, nieśliśmy jeden aparat i nie pilnowaliśmy kto robił które zdjęcie. Ale na pewno zdecydowana większość zdjęć z ziemi jest Oli, a te z powietrza - moje.


















A po powrocie na kwaterę było tak:



niedziela, 22 sierpnia 2021

Nocne abstrakcje

"Ale ładny, żółty księżyc w pełni, zrobię zdjęcie" - pomyślałem. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Okazało się, że nawet z włączoną stabilizacją nie byłem w stanie zrobić porządnego zdjęcia bez statywu. Nie miałem statywu. Za to przypomniałem sobie słowa poety:

"Każdą porażkę obracam w sukces

Każdą porażkę odwracam w triumf"

Zmieniłem szybko koncepcję i w efekcie skończyłem z kilkoma zdjęciami, które opisałbym jako abstrakcję i zabawę światłem. Albo jako "mała rzecz, a cieszy". Bo nie zawsze wszystko musi wychodzić zgodnie z planem.








niedziela, 1 sierpnia 2021

Fotografia produktowa - klocki Lego w moim obiektywie

Podczas porządkowania sterty starych rzeczy dokopałem się do skrzynki z klockami Lego. Pomyślałem, pomyślałem i zadecydowałem - składamy w zestawy i sprzedajemy. Po weekendzie pełnym budowania przyszedł czas na sprzedawanie. A to oznaczało zrobienie zdjęć. Tym razem postanowiłem, że zamiast zwyczajowych mocnych 30% napracowania, zrobię to porządnie, tak na 100%.

Nie miałem wcześniej wiele do czynienia z fotografią produktową, myśląc jak podejść do tematu przypomniałem sobie artykuł, który kiedyś czytałem i nawet wykorzystałem opisywaną w nim metodę w czasie projektu 365. Wystarczyła chwila i odnalazłem go tutaj.

Pomysł jest prosty - wykorzystujemy to, co już mamy - wannę, której dno i tylna ścianka tworzą genialne białe tło. Oprócz niej potrzebna będzie lampa błyskowa, coś do rozproszenia światła, no i oczywiście aparat. Ja użyłem zdalnie wyzwalanej lampy z nałożonym małym dyfuzorem przymocowanej mocną gumą do deski położonej w poprzek wanny. Oczywiście o tym, żeby zrobić zdjęcie całego układu przypomniałem sobie już grubo po fakcie, więc nie będzie, inspiracja z artykułu będzie musiała wystarczyć.


Przejdźmy do wniosków. Metoda jest bardzo przyjemna, kluczową rolę odgrywa w niej dobre ustawienie światła na samym początku, potem już tylko wymieniamy produkty. W temacie aparatu - bardzo pomaga wężyk spustowy i uchylny ekran, dzięki którym łatwo można kontrolować wszystko co się dzieje.


Post produkcja takich zdjęć również jest stosunkowo prosta, jeżeli tylko światło było poprawnie ustawione a wanna czysta. Lekka korekta suwakami podczas wywoływania RAWów właściwie w zupełności wystarcza.


Zastanawia mnie tylko jak ta metoda sprawdziłaby się w bardziej profesjonalnym zastosowaniu, przy dużej liczbie przedmiotów i małej ilości czasu na realizację. Ja miałem tylko kilkanaście zestawów i całe popołudnie, więc było dużo miejsca na powtórki i poprawki. Wszystko jest pewnie kwestią doświadczenia i poprawnego wykonania już przy pierwszej próbie.




czwartek, 22 lipca 2021

Forsycja, 2019

Motywem przewodnim tego wpisu jest: "O kurde, ja robiłem takie zdjęcia?! Ale czad".

Tak właśnie było w tym przypadku. Zdjęcia powstały jeszcze w 2019, nie opublikowałem ich od razu z jakiś niewyjaśnionych powodów, pewnie po to, żeby nie przeszkadzać blogowi w obrastaniu kurzem.

Geneza tej sesji była dość prosta: zakwitła forsycja, Ola z Ulą postanowiły coś z tym zrobić, a ja też się tam znalazłem.

Forsycja jednak nie wystarczyła do zaspokojenia naszej kreatywności, więc poszliśmy dalej w pola w poszukiwaniu światła i kadrów.

Obrabiając nie mogłem się zdecydować czy wolę te zdjęcia czarno-białe czy w kolorze, więc finalnie zdecydowałem się na obydwie wersje.

Kolorowo:










Czarno-biało:










I jeszcze trochę na analogowo (chociaż to w sumie też cz-b, ale za to w kwadracie):




Napisy końcowe:

Modelka/ MUA: Devenerande

Stylizacja: DressArt Studio

Siła sprawcza: Aleksandra Jacoń Fotografuje